Znacie to uczucie, kiedy zadania zwalają się na Was jak lawina? Pracujecie na pełnych obrotach, bo inaczej się nie da. Nie robicie tego tylko dla innych - dla mamy, bo liczy na ładne oceny, dla szefa, który czeka na świetny projekt, dla klienta, który na Was polega. Robicie to dla siebie, dla własnej ambicji. Jeśli tak - macie świetne nastawienie. Ale czasem przychodzi taki moment, że już dłużej nie możecie. Albo przychodzą wakacje i nagle... nie macie co ze sobą począć. I właśnie wtedy musicie dostrzec słodkie piękno wagarów.
Sama się z tym mierzyłam wielokrotnie. Czasem piszę 10 postów tygodniowo, bo mam wenę i wręcz przemożną ochotę przelać wszystkie myśli na klawisze. A czasem nie piszę nic oprócz recenzji przez trzy tygodnie. Wtedy jestem bardzo zadowolona z posiadania tych kilku wersji roboczych, żeby jednak coś się tu ciekawego pojawiło. Pisałam Wam o moim wypaleniu - o tym, że praktycznie w każdym zajęciu, którego się podejmowałam, dochodziło do momentu braku chęci kontynuowania tego. Wypalenie blogowaniem przezwyciężam z dużymi sukcesami.
Podczas tych miesięcy różnie intensywnej produktywności odkryłam wartość kilku dni wagarów. Nie od szkoły - na to bym sobie nie pozwoliła, ale od bloga. Chociaż od szkoły też miewam wagary - mówię sobie "Co tam, jedna gorsza ocena nie zmieni tak bardzo średniej", jednak pod koniec roku jest bieganina od nauczyciela do nauczyciela i prośby o podwyższenie oceny... Lepiej tego nie lekceważyć. Natomiast blog to coś, od czego bez większych wyrzutów sumienia mogę robić wagary co jakiś czas.
Dwa tygodnie niepisania postów - tego staram się uniknąć. Dlatego jeśli już mam iść na wagary to na 1-3 dni. W tym czasie po prostu sobie oglądam telewizję, przeglądam social media, oglądam seriale, filmy, czytam. Rzadko wtedy robię coś jeszcze. Zwyczajnie odpoczywam od "obowiązków" i zbieram siły, a także pomysły. Czasem nawet udaje mi się poukładać w głowie to, co chcę napisać.
Trzeba tylko odpowiednio rozróżnić dni, kiedy zwyczajnie "nie pracuję", bo cała robota związana z blogiem jest wykonana od tych, kiedy "wagaruję". Czym się różnią? Kiedy nie pracuję nad blogiem, zwykle czytam albo uczę się czegoś - kursy na YT związane z fotografią, kurs szybkiego czytania, angielski, itd. Czytam też inne blogi.
Kiedy kilkakrotnie zrobicie sobie takie wagary, od razu nabierzecie więcej energii, a także odszukacie wenę, którą mogliście zgubić gdzieś po drodze. Moim zdaniem jest to najlepsza na to metoda. W czasie wagarów możecie bezmyślnie przeglądać Internet, ale też spróbować poszukać motywacji - wszystko bez spiny i na luzie. Żaden miecz nad Wami nie wisi.
Kiedy ostatnio zrobiliście sobie wagary? Co robicie, gdy nic nie robicie?