Kompletnie nie mam pomysłu na wstęp do tego posta. Pisanie o pędzącym czasie już mi się zbrzydło, bo ileż można o tym wspominać? A jednak minął kolejny tydzień od mojego powrotu i nadszedł czas na opublikowanie trzeciej części Pamiętnika z wakacji. Dzisiaj zabieram Was do stolicy mody. Zapraszam!
Dzień IV
Podobnie jak każdego poprzedniego dnia, wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu w dalszą drogę. Tak właśnie wyglądają wycieczki objazdowe - cały czas w drodze, codziennie inny hotel. Niestety, codziennie jedliśmy to samo, tylko w innej oprawie. Codziennie pasta, czyli makaron z sosem pomidorowym. Na drugie danie pieczone mięso z sałatą, ziemniakami, marchewką lub zupełnie bez warzyw. A do tego woda i wino. Ach, włoskie jedzenie....
Naszym kolejnym celem było położone na wzgórzu Bergamo Alta. Nie było to dla mnie zbyt ciekawe miasto, zresztą jest ono dosyć podobne do innych. Wąskie uliczki, wszechobecny duch wieków, itd. Zobaczyliśmy Katedrę z Kaplicą Jana XXIII, Kościół Santa Maria Maggiore i Kaplicę Colleoni. Z początku pogoda nie była zbyt słoneczna, z czego nawet się cieszyliśmy. Jednak już po chwili znów znaleźliśmy się w toskańskim upale. Największą atrakcją było dla mnie to, że do miasta dostaliśmy się za pomocą kolejki, takiej jak na Gubałówkę. No i w mieście znalazłam księgarnie, w której na jeden z półek stało polskie wydanie Zmierzchu... Miła niespodzianka, nawet jeśli nie lubię tej książki.
Z Bergamo pojechaliśmy prosto do miasta, które o wiele bardziej mnie interesowało. Mediolanu. Miasta mody. Miasta Sforców. Miasta z piękną katedrą. Mediolan bardzo przypominał mi wyglądem i atmosferą Wiedeń. Podobna zabudowa, tramwaje, samochody. Jedynie charakterystyczne obiekty pozwalają rozróżnić te miasta. I pogoda. Chociaż w Wiedniu także potrafi być ponad 30 stopni.
Zaczęliśmy zwiedzanie od Zamku Sforzesco. Była to siedziba słynnego rodu Sforzów, z którego pochodziła m.in. nasza królowa, Bona Sforza. Sam budynek nie jest zbyt piękny ani ozdobny, ale jest to zasługa stylu, w jakim został wybudowany. Pełno w nim za to symboli. Herb rodu przewija się niemal we wszystkim.
Przeszliśmy ulicami Mediolanu, podziwiając różne budynki, prosto do Katedry Mediolańskiej. Ten budynek jest naprawdę imponujący. Zbudowany w stylu gotyckim, choć jego budowa zakończyła się już dawno po zakończeniu epoki średniowiecza. To niesamowite, że ludzie ciągle kontynuowali budowę katedry, mimo że wokół powstawały i zmieniały się budynki różnych epok. I nie ma w niej nic z innych stylów. Jest piękna. Cała biała, choć to raczej beż, ale na tle poszarzałych budynków wydaje się być bielusieńka. Większa, niż wydaje się to na zdjęciach, ze strzelistymi wieżami. Wygląda trochę jak szkielet. Jest to zasługa mnóstwa podpór, które powstały w celu podtrzymania wysokich, ale dosyć cienkich ścian.
W posadzce katedry znajduje się mosiężna linia obrazująca południk przechodzący przez Mediolan. W korelacji z umieszczonym w sklepieniu niewielkim otworem, przez który światło słoneczne pada na tę linię, można określić najwyższe położenie słońca – południe.
Po obejrzeniu tej pięknej budowli w środku i na zewnątrz, wykonaliśmy kilkanaście kroków i znaleźliśmy się w jednej z najdroższych galerii handlowych na świecie. I najpiękniejszych. Galeria Vittorio Emanuele, zbudowana na cześć Wiktora Emanuela, króla Włoch, którego możecie kojarzyć ze zjednoczenia Włoch w XIX wieku. Galeria jest przepiękna. Przeszklony dach nad czterema alejkami między sklepami. Drogimi sklepami rangi Gucci, Chanel, Michael Kors, itd. Na samym środku okrąg z symbolami. Było tam zdecydowanie więcej turystów podziwiających galerię niż kupujących, ale to zdawało się nikomu nie przeszkadzać. Wszystkich onieśmielało jej piękno. Wątpię, bym kiedykolwiek była w równie pięknym centrum handlowym.
Dalej spacerowaliśmy po Mediolanie, zaszliśmy pod dom, w którym powstały i stacjonowały Legiony Polskie we Włoszech (ważna część historii). Zwiedzanie skończyliśmy na Operze La Scala. potem wsiedliśmy znowu w autobus i ruszyliśmy do hotelu.