Od jakiegoś czasu ten post, a raczej jego temat, chodzi mi po głowie. Szczególnie, że zauważyłam w swoim otoczeniu bardzo ciekawe zjawisko, które obserwuję również u siebie. Jest to bowiem niesamowity fenomen kina i reklamy, a także to, jak obie te rzeczy wpływają na czytelnictwo. Zapraszam do zapoznania się z tematem oraz z moją opinią.
Zacznę może od początku, czyli od moich obserwacji. Większość z Was (jeśli nie wszyscy) słyszała pewnie o filmie "Gwiazd Naszych Wina", o którym było bardzo głośno w maju, czerwcu i lipcu. Premierę miał 4 czerwca, ja wybrałam się na niego nieco później. Wtedy to jeszcze nie było tak odczuwalne. Dopiero niedawno, kiedy na portale filmowe i do sklepów trafiła wersja DVD tego filmu, nagle "GNW" pojawiło się na nowo. Jak to zwykle bywa, z początku nikt nie wiedział, że istnieje pierwowzór filmu w postaci papierowej. Jednak dosyć szybko ludzie się o tym przekonali i szturmem ruszyli do księgarni i bibliotek. W mojej szkole we wrześniu pojawiły się nowe książki i...
do dziś żadna z nich nie wróciła na półkę! Tak są rozchwytywane te nowości. A w szczególności "Gwiazd Naszych Wina" sławnego (albo nie) Johna Greena. Czytają wszystkie dziewczyny, które dotąd na książki patrzyły krzywym okiem. I to jak czytają! Wszędzie widać otwarte książki, niekoniecznie "GNW". Dotąd widok czytającego ucznia mojej szkoły był niewyobrażalny. Tym bardziej na korytarzu. Czytałam w ten sposób ja i moje przyjaciółki. Tylko my, bo reszta albo się kryła, albo unikała książek. A tu proszę jaka poprawa!
I co, krytycy filmów, zapaleni miłośnicy książek, mówiący, że film pogarsza sytuację książki? Wcale tak nie jest. Na moim przykładzie można się przekonać, że jeżeli film jest wystarczająco dobry, skusi ludzi by sięgnęli po książkę, a tym samym może zaczęli więcej czytać? Przecież ponad 70%, a może jeszcze więcej, filmów powstało na podstawie książki lub opowiadania. Zajrzycie sobie na Filmweb i sprawdźcie, jeśli nie wierzycie. Jakikolwiek film oglądam, okazuje się, że istnieje książka, na podstawie której powstał!
U mnie dokładnie tak samo było z początkiem "masowego czytania", czyli stanu książkoholizmu, w którym teraz się znajduję. Najpierw czytałam, bo czytałam, ale mało. Zawsze interesowały mnie książki, bo mama dużo czyta i często pytałam ją, o czym jest dana książka, albo ukradkiem czytałam stronę, na której skończyła. A potem przyszły pamiętne święta 2011, film "Eragon" i... książka. A dokładnie nieskończona liczba książek, które chcę przeczytać. A lista wciąż rośnie. Tak, dobrze czytacie. Najpierw był film, kiepski zresztą, potem miłość do książek. I jak tu nie dziękować kinematografii?
Fakt faktem, czasem ekranizacje są tak kiepskie, że aż chce się ryczeć z frustracji. Tak dobra książka, taki słaby film. Ale może po prostu nie każdą książkę da się zekranizować? A jeśli już to trzeba na to wydać kupę kasy, a nie wiadomo czy się zwróci? Jednak potrafią zmotywować,w jakiś sposób zachęcić.
Do czytania namawiają też reklamy. Ilu książek bym nie przeczytała, gdybym gdzieś się o nich nie dowiedziała? Z pewnością wielu. Zaglądanie na portal LC, facebookowe strony związane z książkami, blogi innych moli książkowych. To wszystko jest reklamą. Nawet recenzja. Bo do czego służy reklama? Tak, w większej części do zachęcenia do kupna produktu, ale po części też, aby poinformować nas, że taki produkt istnieje. Zainteresować nim. A jeżeli już widzę plakat filmowy, grafikę książkową, czy inną reklamę to sprawdzam, o czym to jest, jakie to jest i z czym się to je. A wtedy decyduję. Przeczytam lub nie. I tak toczy się marketing. A nam wciąż przybywa książek do przeczytania.
Tak więc widać, na czym opiera się świat książkowy - na reklamie. Bo jeśli książka ma złe recenzje, to czy ją kupimy? A jeśli ma dobre recenzje, interesujący opis i zachęcającą cenę to czy oprzemy się zakupowi? Wątpię J.
Czytelnictwo stało się ostatnio bardzo modne, co gdzieś tam z tyłu głowy mnie kuje, jak maleńka igła. Bo nienawidzę modnych rzeczy, jeżeli mi się nie podobają. Zwykle staram się trzymać z boku i nie podążać za najnowszymi trendami. A czytanie jest najnowszym. Cieszę się, że dawno je odkryłam i że dawno, niemal rok temu przeczytałam "GNW". Bo teraz bym się dziwnie czuła...
Jestem dziwnym człowiekiem, kiedy widzę kogoś, kogo nie lubię, czytającego moją ulubioną książkę czuję złość i trochę jakby zazdrość. Dziwna ze mnie istota, wiem, trochę arogancka, ale taka już jestem. Sorry, taki mamy klimat J.
A co Wy o tym sądzicie? Macie podobne odczucia? Też dokonaliście takich obserwacji? I z trochę innej beczki: też macie wrażenie, że "Kosogłos" jest wszędzie? Przytłacza mnie to, nawet jeśli film już widziałam...
Zdjęcia pochodzą ze strony http://www.deviantart.com/.