2014/11/11

163. 19 razy Katherine - John Green

Colin Singleton jest przyszłym geniuszem, byłym cudownym dzieckiem. Marzy o staniu się kimś wielkim. W ostatni dzień szkoły średniej rzuca go Katherine XIX - dziewiętnasta dziewczyna o tym imieniu, z którą chodził. Tak naprawdę to osiemnasta, bo XIX była też I. Colin jest załamany. Naprawdę kochał K-19, a teraz nie wie, co począć ze swoim życiem. Najlepszy przyjaciel, Hassan, namawia go na podróż przez Amerykę. Colin zgadza się i chwilę później siedzą już w Katafalku Szatana, gdzieś na drodze. Przemierzają kolejne kilometry, aż trafiają na grób arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, który Colin chce zobaczyć. Tam poznają Lindsey Lee Wells, z którą się zaprzyjaźniają. Dostają pracę u jej matki i zostają w małym Gutshot na dłużej. Podczas ich pobytu w tej małej mieścinie Colin pracuje na Teorematem o zasadzie przewidywalności Katherine. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że ten okres go odmieni. Na zawsze.

Kto nigdy nie czytał Greena nie zrozumie, co takiego jest w jego książkach, że miliony nastolatków (i nie tylko) sięgają po nie i kończą z zachwytem. Ja również wpadłam w zasadzkę Greena na młodych czytelników i nie mogę się wyplątać z jego opowieści. Autor pisze tak, że nawet jeśliby opisywał sposób przyrządzania kotleta, z chęcią bym czytała. "19 razy Katherine" to jego najnowsza, a według mnie najsłabsza książka, choć nie mam jeszcze pełnego wymiaru, bo nie czytałam "Szukając Alaski".

Dlaczego piszę, że jest najsłabsza? Bo do mnie nie trafiła. Przynajmniej w sensie duchowym, bo poza nim była wspaniała. Autor opowiada historię Colina, który był cudownym dzieckiem i który ma tak wielkie ambicje na zostanie geniuszem, że zaniedbuje swoje życie osobiste, najlepszego przyjaciela. Colin jest bardzo barwnym i dobrze wykreowanym bohaterem, doskonałym przykładem na to, że jak ktoś chce to potrafi, ale wątpię, by przekazał wszystko, co autor zamierzał. Przede wszystkim sama osoba Colina jest bardziej zabawna niż pouczająca.

Najbardziej podobały mi się anagramy. Nagle zapragnęłam ćwiczyć swój umysł w tworzeniu ich, co z pewnością zrobię. Zdałam sobie bowiem sprawę, że to wspaniałe ćwiczenie dla umysłu i wyobraźni. Colin z wszystkiego potrafił ułożyć anagramy. To bardzo ciekawa zabawa, w którą kiedyś na języku polskim się bawiliśmy. Polega na utworzeniu nowego wyrazu z liter innego. Można w ten sposób przekształcać całe zdania. Green przypomniał mi o tej zabawie i dał początek pomysłowi w mojej głowie. Anagramy są w "19 razy Katherine" bardzo istotną częścią fabuły, ważną cechą Colina. Można by powiedzieć, że to taki jego sposób na przekształcanie rzeczywistości.

W "19 razy Katherine" czytelnik musi się doszukiwać głębszego sensu, jeżeli chce coś zrozumieć z tej książki. Przesłanie bowiem kryje się pod równaniami matematycznymi, Teorematem Colina i jego zwariowanymi przygodami. Trzeba naprawdę głęboko szukać, żeby znaleźć. Kilka razy podczas czytania zastanawiałam się, co autor chce nam przekazać. Nie do końca zrozumiałam jego przesłanki. Być może Greenowi chodziło o to, że nie warto spędzać całego życia nad zastanawianiem się nad przyszłością, że każdy ma swoje małe wariactwa, że przyszłości nie da się przewidzieć ani określić wzorem. Być może. Ja tak to zinterpretowałam, pewnie inny Czytelnik wyniesie inne wnioski z lektury.

Matematyka. Moja zmora szkolna, szczególnie kiedy w grę wchodzą zawiłe wzory, równania i skomplikowane obliczenia. Nie potrafię dobrze liczyć takich rzeczy. Mimo, że z matematyki mam najmniej tróję, w "19 razy Katherine" czułam się jak osioł. Nic nie rozumiałam z wywodów Colina. miałam mętlik w głowie. To nie poprawiło mojego zdania o tej książce. Sam Green napisał na końcu "Dużo mówię i myślę o matematyce, ale tak naprawdę wcale się na niej nie znam". Dla mnie jest to abstrakcją. Po co pisać o matematyce, skoro się jej nie rozumie? Czarna magia normalnie...

Wracając do książki: fabule niewiele brakuje do geniuszu. Dobrze przemyślana akcja, wątki, nawet zakończenie, choć tutaj Green mnie w pewnym stopniu rozczarował, ponieważ takiego zakończenia się spodziewałam. Oczywiście pomijając fakt, że książka kończy się jakby miała wyjść kolejna część, co pewnie jest sprytnym trikiem autora. Z punktu fabuły i postaci książka bardzo mi się podobała. Nie brakuje w niej tego, co wszyscy w Greenie kochają: poczucia humoru i lekko satyrycznego podejścia do poważnych tematów. Prawdą jest zdanie z okładki: "(...) tej przezabawnej, wielowarstwowej powieści o ponownym odnajdywaniu samego siebie". Choć droga ta jest bardzo kręta, myślę że każdy chociaż przez chwile podda się refleksji na temat własnego życia.

Mimo, że napisałam, iż jest to najgorsza (jak dla mnie) książka Greena, nie oznacza to, że dostanie jakąś marną ocenę. Ile zazwyczaj dostawały u mnie książki autora? Najmniej chyba dziewiątkę, więc chyba ósemka to nie aż takie odchylenie od normy? "19 razy Katherine" to bardzo przyjemna lektura na właśnie taki długi weekend. Po raz kolejny Green udowadnia, że jest wspaniałym pisarzem, nawet jeśli jego książka nie ma jakiegoś większego sensu. Polecam!

Moja ocena: 8/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Książkowe podróże (USA), Grunt to okładka
19 razy Katherine
Tytuł oryg.: An Abudance of Katherines
Seria/cykl:
Tłumaczenie: Magda Białoń-Chalecka
Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 304
Gatunek: powieść młodzieżowa, beletrystyka
Cena detaliczna: 34,90 zł (27,46)