Jak ten czas szybko leci. Niedawno przecież założyłam bloga, cieszyłam się z każdej wizyty, z każdego komentarza, z każdego Czytelnika. Teraz również się z tego cieszę, jednak powodów do radości mam znacznie więcej. Przede wszystkim Was, ponieważ jest Was bardzo dużo.
O początkach blogowania nie będę Wam pisać, ponieważ już ten temat znacie. Napiszę jednak o tym, co ostatnio działo się w moim blogowym i prywatnym życiu.
Na początku roku wydarzyła się pewna rzecz, która zaburzyła trochę moje życie psychiczne. Nie potrafiłam się z tego podnieść przez w sumie dwa miesiące, nawet teraz źle się z tym czuję. Doznałam bowiem zdrady i to bardzo okrutnej. O ile dotąd pomiędzy mną a moimi przyjaciółkami dobrze się układało, tak w styczniu zaczęło się wszystko walić.
Zaczęłam wątpić w to, co robię. Wielokrotnie zastanawiałam się nad przerwaniem blogowania, jednak zawsze pojawiała się myśl: obiecałam sobie i Wam, że nie przestanę blogować, choćby się świat kończył. Nie było to co prawda oficjalne, jednak wiedziałam, że mam dla kogo to robić.
Źle się czułam z moimi emocjami. Wiedziałam, że nie mam prawa być zła ani zazdrosna. Jednak serce nie sługa, zawsze idzie swoją drogą. Wkurzałam się na siebie, że każde przypomnienie o tym tak na mnie działa, że zaburza moją psychikę. Były momenty, kiedy albo byłam bliska płaczu, albo totalnie się rozklejałam. Nie miałam argumentów, które mówiłyby, że mam rację i to chyba najbardziej mnie dołowało. Nie mogłam się też nikomu wygadać, ponieważ kiedy próbowałam powiedzieć o tym moim przyjaciółką, od razu rodziła się kłótnia. Nie wiem, czy chociaż próbowały zrozumieć mój stan, sama go zbytnio nie rozumiałam. Jednak prawie zawsze dostawałam w twarz tekstami typu "To nie jest tylko twoje", "Nie zachowujesz się jak prawdziwa przyjaciółka", "Nie masz prawa...".
Próbowałam delikatnie uświadomić bliskie mi osoby, co czuję, co mnie denerwuje, jednak czułam się jakbym waliła grochem o ścianę. I to irytowało mnie jeszcze bardziej.
Z czasem zaczęłam przyzwyczajać się do nowej sytuacji. Nie akceptowałam jej w pełni, pozwalałam jednak po prostu sobie gdzieś tam być. Aż w końcu pewna wymiana zdań, pewna rozmowa, trochę zbyt ostra przepełniła czarę. I się skończyło, chociaż znowu nie do końca. Znowu dostałam okrutnym tekstem w twarz.
Tamta sytuacja nauczyła mnie, że nawet jeśli jest się komuś bliskim, to czasem jest tak tylko ze względu na korzyści tej osoby. Czasem jest to też poczucie obowiązku, jakiegoś przywiązania, którego się chwytamy niczym tonący. Od tego czasu zaczęłam naprawdę mocno zastanawiać się nad słowem "przyjaźń", i nad samą przyjaźnią. Wiem jaka powinna być. Staram się również rzadziej mówić "kocham". Nie usłyszycie z moich ust "zakochałam się w tej książce", "kocham tą serię". Już nigdy więcej, ponieważ wiem, jak ważne są te słowa i zaczęłam przywiązywać do nich większą wagę. Dlatego denerwuje mnie, kiedy ktoś ich nadużywa. "Kocham cię" trzeba mówić komuś wyjątkowemu, komuś kogo się naprawdę kocha, ani nie koleżance ze szkoły, która wydaje się bratnią duszą. Pozory mogą mylić. U mnie trzeba sobie zasłużyć, żeby być przyjacielem lub usłyszeć z moich ust "kocham".
No więc znacie nieco okrojoną w szczegóły historię z początku roku. Mam nadzieję, że przynajmniej trochę rozumiecie. Zbieram się powoli w sobie i wiem, że nie przestanę blogować. Choćby posty pojawiały się tylko w weekendy. Uwielbiam to robić i nie obchodzi mnie, czy współpracuję z pięcioma, czy z żadnym wydawnictwem. Ważne jest, że ktoś mnie czyta.
Dziękuję Wam za to, że jesteście, przepraszam, jeżeli czasami mnie nie ma. Każdy ma swoje życie, sami rozumiecie.
Zapytałam Was na Facebooku, czy chcielibyście konkurs, pokazałam również nagrody (z moich zbiorów). Możecie się tam wypowiadać, czy chcecie, czy nie. Wymyśliłam również cząstkowo formę konkursu, jednak nadal nie mam pytania/zadania. Jeżeli macie jakiś pomysł, napiszcie na dole, wybiorę najciekawszy, a pomysłodawcę nagrodzę razem z innymi.
Więcej szczegółów już wkrótce, prawdopodobnie najpierw na fejsie.
Miłego poniedziałku i całego tygodnia!