Czyż nie obiecywałam Wam wczoraj sobotniej niespodzianki? Tak, obiecywałam. I oto jest. Zorientowałam się, że od poprzedniej Filmowej Soboty minął prawie miesiąc, błąd ten trzeba naprawić. Dlatego dzisiaj, zamiast jednego, poznacie trzy filmy, które ostatnimi czasy obejrzałam. Zapraszam.
Love, Rosie
Rosie i Alex znają się od dzieciństwa. Gdy Alex wyjeżdża z Dublina na studia do Ameryki, ich wieloletnią przyjaźń czekają ciężkie chwile. Czy znajomość przetrwa lata rozłąki i tysiące kilometrów? Czy zaryzykują wszystko dla rodzącej się między nimi miłości?
Bardzo podobał mi się ten film. Był taki prawdziwy i bardzo przemyślany. Nie brakło zabawnych momentów, ale były też chwile, kiedy chciało nam się płakać. Bardzo irytujące jest to, że główni bohaterowie to oddalają się od siebie, to znowu się zbliżają. Ale to jest właśnie najlepsze. Wspaniała gra aktorska, chociaż po połowie rola Lily Collins stała się bardzo wyraźnie przekłamana (razem z Katie wyglądały na siostry). Ogląda się bardzo przyjemnie, nie mam żadnych zastrzeżeń do tego filmu. A skoro film jest tak świetny, to jaka musi być książka, skoro wszyscy mówią, że jest lepsza?
Moja ocena: 6/6
Wymarzeni
Natalie prowadzi włoską restaurację swojej matki, która niestety nie jest zbyt popularna. Nick jest architektem, który marzy o wygraniu konkursu na most dla miasta. Oboje w zupełnej niewierze, ale jednoczesnej nadziei wrzucają monetę do legendarnej fontanny. W myśl legendy, zaczynają o sobie śnić, choć nigdy się nie spotkali. Stopniowo się w sobie zakochują, choć oboje wiedzą, że to tylko sen. Na ulicach rozmijają się, choć mają wiele okazji, aby spotkać się w realnym świecie. W końcu postanawiają się odnaleźć.
Jakoś tak przyciągnął mnie ten film. Jest kolejnym z tych, które niedawno się pojawiły, a nie było o nich w ogóle głośno. A szkoda, bo naprawdę jest świetny. Trochę baśniowy, przepiękny. Wspaniała muzyka, która z czymś mi się kojarzyła. I niby banalna, a jednak nie historia miłości jak z bajki. Aż szkoda mi było, kiedy dobiegł końca. Opowieść o poszukaniu, wprowadzaniu zmian w swoim życiu i stawianiu stanowczych kroków.
Moja ocena: 6/6
Ostatnia Piosenka
Życie siedemnastoletniej 'Ronnie' (Miley Cyrus) zostaje wywrócone do góry nogami po wstrząsającej informacji o rozwodzie rodziców i przeprowadzce ojca (Greg Kinnear) z Nowego Jorku na Tybee Island w Georgii. Trzy lata później bohaterka nadal czuje złość i alienuje się od rodziców. Matka (Kelly Preston) uważa, że najlepszym pomysłem dla córki, będzie wyjazd do ojca i spędzenie z nim lata. Ojciec Ronnie, były pianista i nauczyciel, wiedzie spokojne życie pochłonięty tworzeniem dzieła sztuki, które stanie w centrum lokalnego kościoła.
Kto nie słyszał o tym filmie? Ekranizacja bestsellerowej powieści Sparksa, którą ja bardzo długo odkładałam. Na moją niekorzyść, bo okazała się świetna. Nie wiedziałam, że jeden film może być opowieścią o tak skrajnych emocjach i wydarzeniach jednocześnie. "Ostatnia piosenka" opowiada po prostu o wszystkim: pierwszej miłości, realizowaniu marzeń, życiu po rozwodzie rodziców, śmierci, radości, muzyce. Zaskoczyła mnie rola Miley Cyrus, ponieważ mam o niej niezbyt pozytywne zdanie. Tutaj zagrała wspaniale. Miłość w filmie jest właśnie taka, jak lubię: niełatwa, niebajkowa, niebanalna, zaczyna się od prawie nienawiści. Piosenki z filmu chodzą za mną już od ponad roku i to one w większości przekonały mnie do obejrzenia. Jeżeli jeszcze nie widzieliście, nie odwlekajcie tego dłużej, naprawdę warto!
Moja ocena: 6/6
Jak widzicie, same dobre filmy! A co wy polecacie na wiosnę? Może coś z innego gatunku? W moim życiu za dużo jest miłości na chwilę obecną...