Świat Natashy rozsypał się wraz z odejściem męża. Gniew i zraniona duma popchnęły ją do zrobienia rzeczy, których potem żałowała. Gdy człowiek traci kogoś bliskiego, nie zawsze zachowuje się rozsądnie. Natasha zamknęła się w swojej samotności, postawiła na niezależność i karierę. Kiedy decyduje się pomóc spotkanej w podejrzanych okolicznościach Sarze, nie przypuszcza, że ta „dziewczynka znikąd” odkryje przed nią życie na nowo. Co się stanie, gdy Natasha zaryzykuje wszystko dla dziewczynki, której nawet nie zna i nie rozumie? Czego można się nauczyć od osoby, która kocha bardziej konie niż ludzi? We wspólnym rytmie to opowieść o kobiecie, która nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłaby znów być kochana, i o dziewczynie, która jest gotowa kłamać i kraść dla kogoś, kogo kocha. Miłość istnieje w tym, co się robi, w małych i dużych gestach. To, że się o niej nie mówi, nie oznacza, że jej nie ma.
Jojo Moyes w przeciwieństwie do innych nie kojarzy mi się z Zanim się pojawiłeś lecz z książką Razem będzie lepiej. Była to moja pierwsza powieść tej autorki i nadal kładzie cień na wszystkie pozostałe. Pełna humoru, optymizmu i emocji - tak ją zapamiętałam. Od tamtej pory szukam tego w innych książkach Moyes, z różnym skutkiem. O ile emocji i optymizmu nie brakuje, o tyle z humorem trochę gorzej... Nie mniej, Moyes pisze wspaniale i zawsze jestem ciekawa jej kolejnych książek. A już tematyka koni, którą porusza w świeżo wydanej w Polsce We wspólnym rytmie zupełnie mnie przekonała do przeczytania i tego jej dzieła.
Książka o miłości do koni może wydawać się lekka, jednak We wspólnym rytmie taka nie jest. To książka o bardzo poważnej tematyce, bardzo bliskiej rzeczywistości. Jest też bardzo emocjonalna, czasami te emocje biorą górę i człowiek nie jest w stanie dalej czytać... Przez to książka też niesamowicie wciąga. Ja miałam ochotę czytać i czytać, nigdy nie odrywać się od tej historii. Chciałam już poznać dalsze losy bohaterów, dowiedzieć się, co się z nimi stanie. Natasha, Mac i Sarah znaleźli sobie miejsce w mojej głowie i ciągle tam siedzieli. Moyes wybrała sobie nietuzinkową historię i takich samych bohaterów.
Wiecie co jest super w tej książce? Nosi w sobie ziarnko prawdy. Le Cadre Noir, naprawdę istnieje i znajduje się w Saumur, we Francji. To jej oficjalna strona. Tak samo wszystkie figury, o których czytamy - to wszystko istnieje i jest możliwe, nie jest to wymysł fantazji autorki. To sprawia, że We wspólnym rytmie nie jest kolejną fikcją, o której zapomnimy po przeczytaniu. Mamy możliwość odwiedzenia nawet tej elitarnej akademii jeździeckiej i zobaczenia na własne oczy, jak konie tańczą.
Zakończenie niektórym może wydać się przewidywalne. Ale dla mnie była to tylko jedna z kilku możliwości zakończenia tej historii. Właściwie to podczas lektury nie miałam czasu ani ochoty myśleć o tym, jak się ta historia zakończy. Nie chciałam żeby się skończyła, bo to oznaczało pożegnanie z bohaterami. Pożegnanie ze wspaniałą atmosferą, którą Moyes udało się wytworzyć. Z napięciem i akcją. Z pewną niepewnością, co się stanie z bohaterami, szczególnie z Sarah.
We wspólnym rytmie to piękna historia małżeństwa, które się rozpada, a jednak dla pół-sieroty z koniem decydują się utrzymać fasadę dobrej rodziny, mimo że oboje to męczy. To piękna historia miłości do zwierzęcia oraz spełniania marzeń nie tylko Sarah, ale i jej dziadka. Wciąga, emocjonuje i z żalem wypuszcza przy ostatnich słowach. Polecam wam ją bardzo serdecznie.
The Horse Dancer, Jojo Moyes, 2017, Między Słowami, 9/10