Blogowanie może być pracą i jedynym źródłem zarobków – wie to chyba
każdy. Każdy też wie, że żeby móc utrzymywać się z blogowania trzeba mieć
naprawdę dużo wyświetleń, czytelników, komentarzy, itd. Ale nie trzeba utrzymywać
się z bloga żeby traktować go jak praca.
Jak tak robię i w niczym mi to nie przeszkadza, a nawet pomaga myśleć trochę
inaczej.
Wielu blogerów wzbrania się przed nazywaniem tego, co robią „pracą”,
ponieważ uważają to za przyjemność i
zajęcie dodatkowe, które z ich życiem zawodowym nie ma żadnego związku, nie
jest też źródłem żadnych dochodów (w żadnej formie…), więc po co nazywać je w
ten sposób i niszczyć to piękno oddawania się pasji czytania i pisania?
Dla mnie taki sposób myślenia jest całkowicie błędny. Słowo „praca”
zdaje się wszystkim kojarzyć z nieprzyjemnym
obowiązkiem robienia czegoś, żeby zarobić na przysłowiowy chleb. A co z
tymi wszystkimi gadkami „rób to, co kochasz robić, a nie przepracujesz w życiu
jednego dnia”? Co z mówieniem nam, że powinniśmy
przekuwać pasję w sposób zarabiania pieniędzy, czerpać radość z tego? Praca
powinna być przyjemna! Powinniśmy robić to, co kochamy! Oczywiście, że często
nie mamy takiej możliwości, ale to nie znaczy, że nie możemy szukać…
Nie pracuję zawodowo. Ba! Mam 17 lat i jeszcze się uczę. Nie ma mowy o
pracowaniu, ponieważ cały dzień spędzam właśnie na nauce. A mimo to z dumą
mówię „jestem blogerką, to moja praca”.
Traktuję blog jako pracę z kilku prostych powodów, które tylko pomagają mi w
pisaniu i motywowaniu się do tworzenia dla Was coraz to nowych wpisów.
Obowiązek = motywacja.
Praca od razu kojarzy nam się z obowiązkiem. Musimy do pracy chodzić, wykonywać
określone zadania, tworzyć projekty, obsługiwać klientów, generalnie nie możemy
odpuścić, bo od razu dostaniemy upomnienie. Dlatego nazywanie bloga „pracą”
sprawia, że myślę o nim jak o obowiązku. Moim zadaniem jest przeczytanie i
zrecenzowanie książki, napisanie posta, zrobienie zdjęć. To jest moja praca, to
mnie motywuje.
Przyjemność. Blogowanie od
samego początku sprawia mi przyjemność. Uwielbiam pisać, a dzięki
upublicznianiu swoich tekstów nabieram doświadczenia i kształtuję swój styl.
Chciałabym aby w przyszłości moja praca przynosiła mi taką samą przyjemność.
Chcę robić to, co kocham. Nastawiam swój mózg na skojarzenie praca = pasja = przyjemność.
Urlop. Wszyscy wiedzą, co
to takiego. Od blogowania też mogę sobie wziąć wolne. Kiedy brak mi weny, kiedy
mam dość zadań z zewnątrz, żeby jeszcze zajmować się blogiem – biorę u siebie
urlop i mam z głowy. Nie można wziąć urlopu jeśli się nie pracuje, prawda? A o
robieniu sobie wagarów mam dla Was osobny post.
Zarobki. Owszem, blogerzy w
większości nie zarabiają realnych pieniędzy. Można zainstalować sobie wtyczkę
AdSense, ale pewnie w przeliczeniu wyjdą nam jakieś grosze. Mam w planach w
przyszłości uruchomienie tej usługi, zobaczymy ile zarobię. Ale w planach jest
też przeniesienie bloga, zmiany, zmiany, zmiany i nie wiadomo, kiedy to
nastąpi. Jednak recenzenci zapominają o tym, że zarabiać można nie tylko
pieniądze. U nas walutą jest książka. Otrzymanie książki za recenzję – to jest
rodzaj umowy zawartej pomiędzy wydawnictwem a blogerem. Książka jest tutaj
zapłatą. A książkę możemy przecież spieniężyć – nawet jeśli jest to „egzemplarz
nie do sprzedaży” to przecież jest to nasza własność, robimy z nią co chcemy,
prawda? (Zresztą, ja jestem zdania, że ta notka na okładce lub w środku ma
raczej służyć uniknięciu pomyłki w magazynie).
Blogowanie jest moją pracą.
Oddaję się temu z przyjemnością.
Nazywanie tego w ten sposób, motywuje
mnie do działania. Mam nadzieję, że przekonałam Was do nazywania bloga „pracą”.
Nie musicie tego robić. W końcu to nadal Wasze hobby. Ale czyż nie piękna jest
myśl, że jeśli tylko trochę bardziej się postarać, możemy zarobić ładną sumkę?