Obiecałam Wam, że opowiem Wam trochę o mojej szkole. Z pewnością w pewnym momencie swojego życia zastanawialiście się, jaką ścieżką podążyć, jaką szkołę wybrać, jaki zawód. Być może taka decyzja jeszcze przed Wami. Dla Was szczególnie będzie ten post, mam nadzieję, że pokaże Wam mój konkretny profil klasy z jasnego i przejrzystego punktu widzenia. Ja do podjęcia ważnej, życiowej decyzji, podeszłam trochę bezmyślnie. Dlaczego? Zapraszam........
Ah! Jeszcze pewnie zwrócicie uwagę na tytuł. Tak, Book To School, czyli moja wersja Back To School. Chciałam być oryginalna, a ponieważ tematyka książek jest mi bliska, to.... Sami widzicie.
Bezmyślnie dlatego, że bardziej patrzyłam na fakt, że mój przyjaciel (K - żeby było łatwiej) idzie do tej szkoły i klasy, a nie czy ten profil jest dla mnie odpowiedni. Chociaż ciężko się kłócić, że nie jestem humanistą z krwi i kości. Jednak w przeciwieństwie do K, nie wiem kompletnie, co będę robić w przyszłości.
Ale po kolei.
Chodzę do klasy dwujęzycznej, europejskiej, potocznie zwanej humanem.
Co oznacza dwujęzyczność klasy?
No a to na przykład, że zamiast 3 godzin języka angielskiego, mamy ich 6. Tak, codziennie angielski. Ale to jeszcze można przecież przeboleć, prawda? Oczywiście mamy 4 poziomy angielskiego, czyli cztery grupy. Ja jestem w JA3, czyli tej prawie najlepszej. Mam świetną nauczycielkę, bardzo wyrozumiałą i dobrze, bo lekcje angielskiego są u nas specyficzne.
Specyficzne w bardzo pozytywny sposób. W gimnazjum w jednej klasie mieliśmy tak różny poziom angielskiego, że pani była zmuszona mówić większość rzeczy po polsku. W liceum tak nie jest. 90% lekcji prowadzone jest w języku angielskim. Jesteście przyzwyczajeni do podawania przez nauczyciela polskich tłumaczeń słówek? Zapomnijcie o tym. Jesteśmy klasą dwujęzyczną, czyli dobrze posługujemy się dwoma językami. Słowa tłumaczymy przez podanie antonimów, synonimów i definicji w języku angielskim. Raz czy dwa razy padnie polskie tłumaczenie. Na zdjęciu możecie zobaczyć mój zeszyt z angielskiego po tygodniu nauki. Słowa po polsku? Pisane z własnej inicjatywy dokładnego rozumienia. Na tablicy się nie pojawiają.
Ale to nie wszystko. Dwujęzyczność to również inne przedmioty prowadzone w języku angielskim. Jak na przykład podstawy przedsiębiorczości (ekonomia) i geografia. Brzmi strasznie? Uwierzcie mi, wcale tak nie jest. Wiele osób w mojej klasie, tak jak K, narzeka na to. Ale ja widzę w tym pozytywne aspekty. Niby chcieliśmy mieć historię po angielsku, ale się nie udało. Geografia w liceum nie jest zbytnio skupiona na przyrodzie, krajobrazach itd. To bardziej gospodarka i, moim zdaniem, rzeczy, które przyda się znać również po angielsku. Tak samo jest z przedsiębiorczością. Podstawowe słowa: taxes, market, prices. Ich znajomość otwiera nam drogę do firm zagranicznych.
Niby brzmi to strasznie. Ale nie jest tak jak z angielskim. Tutaj połowa lekcji jest po polsku, druga po angielsku. Zwykle jest mieszanie - coś po polsku, potem coś po angielsku i znowu po polsku. Nasza nauczycielka mówi, że w ten sposób wie, że każdy zrozumiał dokładnie temat. Nie mówi również jakimś super zaawansowanym językiem. Używa prostych słów i sformułowań, które każdy może zrozumieć. Sprawdziany i kartkówki są po polsku, nie wymaga się od nas tego, żebyśmy znali wszystkie definicje po angielsku. Jest to bonus. Podstawą jest opanowanie materiału po polsku.
Klasy dwujęzyczne są przede wszystkim dla osób z ambicjami do pracy poza granicami kraju lub do pracy w korporacjach, które mają inwestycje za granicą. To nie znaczy, że tylko takie osoby mogą do nich iść. Wiedza pozyskana w takiej szkole otwiera nam niezliczone możliwości. Dla mnie jest to chociażby studiowanie w Anglii, o którym zawsze marzyłam. Jeżeli chcecie uczęszczać do takiej klasy musicie lubić angielski. Jest go tak dużo, że pewnie w końcu się Wam znudzi, ale nie możecie się poddawać.
Czego uczę się oprócz angielskiego?
Mam również język polski, geografię, podstawy przedsiębiorczości, matematykę, fizykę, chemię, biologię, edukację dla bezpieczeństwa, wiedzę o społeczeństwie, wiedzę o kulturze, informatykę, historię, religię oraz w-f. Czyli podstawowe przedmioty, które ma każdy w pierwszej klasie. W drugiej wiele z nich odpadnie na rzecz rozszerzeń. Te będą z polskiego, angielskiego, historii i wosu. Uczę się również (o, zgrozo) języka rosyjskiego! Po dwóch pierwszych lekcjach jestem oczarowana tym językiem prawie tak bardzo jak francuskim. Wybrałam go, ponieważ jest łatwiejszy i nie potrzebuję znać go aż tak dobrze. Francuskiego nauczę się kiedy indziej, bo wiem, że będę się chciała do niego przyłożyć, a teraz muszę się bardziej skupić na innych przedmiotach. Powiem Wam szczerze, że rosyjski jest naprawdę pięknym językiem. Nie sądziłam, że będę się tak cieszyć po pierwszej lekcji. W kółko powtarzałam nowe słowa, ponieważ brzmiały fajnie. Jutro mam kolejną lekcję i już nie mogę się doczekać!
Jak wygląda moja organizacja? Czy jestem zwolenniczką segregatora i notatek?
Do każdego przedmiotu mam inny zeszyt. Uważam, że w pierwszej klasie jest tak dużo przedmiotów, że nie opłaca się posiadanie segregatora. Rozważę to za rok, na razie to, co mam jest dobre. Bardzo podoba mi się idea zeszytów wieloprzedmiotowych. Chociaż niestety, nie chciałam ryzykować w pierwszej klasie takim zeszytem, ponieważ nie wiedziałam, ilu kartkowe będą wymagane. Teraz trochę żałuję, ponieważ mogłam chociaż jeden sobie kupić, tym bardziej, że w Empiku są takie piękne... Ale pewnie za rok będę miała.
Zwykle jestem bardzo zorganizowaną osobą. Lubię mieć różne pudełka i pojemniczki na poszczególne rzeczy. Mam jeden zeszyt na wszystkie moje pomysły, także te na bloga. Zapisuję w nim również egzemplarze recenzenckie, które mam przeczytać. To bardzo mi pomaga. Do szkoły noszę malutki notesik-kalendarzyk, w którym zapisuję daty sprawdzianów i kartkówek. Dawno odeszłam od pisania o nich na marginesie w zeszycie, ponieważ wtedy zwykle mi umykały. A jeżeli zapiszę je w notesie, to w domu na pewno go przejrzę.
Jakie są moje plany na przyszłość?
Jak na razie nie wiem. Zazdroszczę osobom, które wiedzą, na jakie studia pójdą, kim zostaną. Ja nie znalazłam dla siebie jeszcze idealnego zawodu. Ciągle szukam. Wiem, że mogłabym być asystentką jakiegoś prezesa - fajna praca nawet, jeżeli dobrze się trafi. Ciekawi mnie też zarządzanie, a także praca związana z reklamą. A najbardziej chciałabym być pisarką, ale nie wiem, czy się do tego nadaję... Wszystkiego dowiem się w swoim czasie.
Wszystko jasne? Jeżeli macie jakieś pytania, możecie zadać je na Facebooku (wolałabym...) lub w komentarzu.