2016/09/09

280. Lato koloru wiśni - Carina Bartsch

Lekkie love story utrzymane w konwencji romansu akademickiego. Emely, obdarzona odrobinę sarkastycznym poczuciem humoru studentka literaturoznawstwa, szczerze cieszy się z przeprowadzki jej najlepszej przyjaciółki do Berlina. Nie wie jeszcze, że szalona Alex zamierza zamieszkać w mieszkaniu swojego brata, przystojnego, szmaragdowookiego bruneta, z którym Emely łączą niemile wspomnienia. Na szczęście wkrótce dziewczyna otrzyma romantyczny mail od tajemniczego wielbiciela...


Kiedy Lato koloru wiśni ukazało się na polskim rynku, było o nim dosyć głośno, a przynajmniej ja widziałam tę książkę prawie na każdym kroku. Wszyscy wkoło się zachwycali tą historią. Nie uwierzycie, ale minął ponad rok od premiery! Długo się za nią zabierałam, aż w końcu udało mi się ją przeczytać. Teraz moja kolej na wyrażenie swojej opinii.

Fabuła od samego początku wydawała się być wprost stworzona dla mnie. Dwójka ludzi ze wspólną przeszłością, przekomarzają się, dokuczają sobie, a jednak w głębi serca rodzi się między nimi uczucie - mój ideał. W dodatku książka nie jest erotykiem, a takie właśnie historie zwykle przydarzają się temu właśnie gatunkowi. Czegóż bym mogła chcieć więcej?

Autorka ma bardzo przyjemny styl pisania, nigdzie nie pędzi, ale też nie wlecze się i nie rozpisuje o kolorowych chmurkach. W umiejętny sposób prowadzi fabułę i kreuje przed nami sylwetki Emely i Elyasa. Język jest prosty, a powieść pozwala się odprężyć i zanurzyć w swoim świecie. Niezwykła przyjemność z lektury. Historia sama w sobie również jest bardzo ciekawa, trochę banalna, ale za to prawdziwa - powroty do pierwszej miłości dosyć często się zdarzają, a jeszcze częściej ta druga osoba jest przez nas wspominana. Jest to też niezwykle romantyczne, musicie przyznać, odnalezienie chłopaka, którego się po raz pierwszy pocałowało i przyglądanie się jak to uczucie sprzed lat się odradza. Napis na okładce, ale i sama fabuła skłaniają do zastanowienia, czy dalibyśmy szansę komuś, kto złamał nam serce?

Carina Bartsch świetnie wykreowała swoje postacie, także te drugoplanowe, które też przecież są częścią powieści. Alex jest typową gadatliwą przyjaciółką, Sebastian miłym, ale cichym gościem, a przyjaciele Elyasa mają rozmaite osobowości, które tworzą doskonałe tło dla tej historii. Tłem są nie tylko postacie, ale też wydarzenia. Co prawda autorka najbardziej się skupia na głównym wątku, ale tych pobocznych również nie brakuje, a z powodu ich niewielkiej liczby nie odciągają naszej uwagi od spraw najważniejszych. Elyas jest... Elyasem. Nie mam pojęcia, jak go opisać, bo pełen jest sprzeczności. Zdecydowanie dodaje "tego czegoś" całej powieści i zdobył moją sympatię bez większych problemów. Co prawda jest trochę dupkiem, ale to wynika bardziej z przekonania Emely, bo mnie on wydaje się po prostu zdesperowanym facetem, który chce zdobyć swoją pierwszą miłość i stara się zwrócić na siebie uwagę, ale jednocześnie nie chce pokazać swoich uczuć na tyle, by ktoś go mógł zranić.

Natomiast Emely chętnie uderzyłabym w twarz. Młotkiem. Na początku nawet ją lubiłam, ale potem zdałam sobie sprawę, jaka ona jest podła i wredna, a także ślepa. Elyas bardzo się stara, co prawda mógłby doprowadzić człowieka do szału swoją nachalnością, ale w gruncie rzeczy jest słodki... Ale ona tego nie widzi. Między nimi tli się żar, który on próbuje rozdmuchać, ale ona uparcie zadeptuje płomienie. To bardzo mnie denerwowało. Jej zachowanie. Z jednej strony rozumiem ją. Też byłabym oziębła i sceptyczna w stosunku do byłego-niedoszłego chłopaka. Ale po siedmiu latach mogłaby dać sobie spokój i chociaż trochę być człowiekiem. Nie musi od razu padać w jego ramiona, ale mogłaby być trochę milsza. Chłopak naprawdę się stara.
"Ty nigdy i w nic mi nie uwierzysz, prawda?"(Elyas)
Pozostaje jeszcze kwestia Luki. A raczej jej brak. Jakkolwiek autorka chciała wpleść tu coś na kształt trójkąta miłosnego, gdzieś po drodze jej nie wyszło. Albo zapomniała o swoim misternym planie rozkochania Emely w Luce i zajęła się Elyasem... Jasne, są maile od niego, Emely czasem o nim myśli, ale mam wrażenie, że i tak za mało, żeby z tego coś było. Jego jest tu mało, za mało. I ja wiem, kin o jest. Nie domyślam się, po prostu wiem. Dla mnie to oczywiste. Bardzo się zdziwię, gdy okaże się, że nie mam racji...

Koniec końców trochę nie rozumiem, czemu się wszyscy Latem koloru wiśni zachwycają, ale mogę zrozumieć, że to bardzo dobra książka. Mnie w sobie aż tak nie rozkochała, ale wystarczająco, bym sięgnęła po Zimę koloru turkusu. Może wtedy lepiej zrozumiem? A co do Emely - mimo, że mnie denerwuje uważam, że to tylko świadczy o kunszcie autorki przy tworzeniu tej postaci. Skoro wywołuje we mnie emocje, jakie wywołuje drugi człowiek to znaczy, że została świetnie wykreowana. A wy daliście się porwać tej historii?

Okładka książki Lato koloru wiśni

Moja ocena: 8/10
Tytuł oryg.: Kirschroter sommer
Seria/cykl: Lato koloru wiśni #1
Tłumaczenie: Emilia Kledzik
Wydawnictwo: Media Rodzina
Gatunek: beletrystyka, romans
Liczba stron: 496
Cena det.: 34,90 zł
Kupisz: aros.pl
Data wyd.: 17.06.2015




Za książkę dziękuję: