2015/07/14

Podróżuj z Ines: Wiedeń majową porą

Pewnie już zdążyliście zapomnieć, że w maju byłam na wycieczce w Wiedniu? Wiem, wiem, jest lipiec, a ja dopiero pokazuję Wam zdjęcia z tej podróży. Ale cóż, nie miałam czasu porządkować tego wszystkiego (400 zdjęć to sporo roboty), a potem o tym wciąż zapominałam. No ale w końcu wybrałam dla Was najpiękniejsze zdjęcia z Wiednia, a także z miasteczka o nazwie Ołomuniec w Czechach, które zwiedzaliśmy po drodze. Zapraszam!


Nie będę Wam za bardzo opowiadać o samym Wiedniu. Zajrzyjcie do Wikipedii, jeżeli chcecie się czegoś dowiedzieć. Napiszę za to, co oglądaliśmy. Otóż w Ołomuńcu zwiedziliśmy piękny Rynek, a także kościół stojący w jego centrum oraz Kolumnę Morową, którą stawiano wszędzie, gdzie panowała niegdyś dżuma lub inne groźne epidemie w dziękczynieniu za ocalenie. Obejrzeliśmy również neogotycką katedrę niedaleko dawnego pałacu.

W samym Wiedniu byliśmy dopiero drugiego dnia. Nocleg mieliśmy oczywiście w Czechach, bo tak jest taniej. Ale nie będę się rozdrabniać, bo sama nie pamiętam dokładnie, co było kiedy. Przejeżdżaliśmy pięknymi ulicami Wiednia, podziwiając architekturę z różnych epok, choć dominowała ta z czasów Elżbiety Bawarskiej oraz jej poprzedników z XIX wieku. Obejrzeliśmy piękny Parlament, nawiązujący do stylu antycznej Grecji. Spacerowaliśmy po Ringu, odwiedziliśmy również słynny kolorowy dom Gustava Klimta. Tak się jakoś złożyło, że niedawno oglądałam film "A więc wojna", w którym główna bohaterka uwielbiała tego malarza.
Oglądaliśmy różne pałace - zimowy, letni itd. - cesarzowej Sisi, jej komnaty, wystawy poświęcone Jej Cesarskiej Mości. Przyznam, że uwielbiam oglądać filmy o Elżbiecie i było to dla mnie wspaniałe przeżycie. Chociaż ciężko było słuchać o jej trudnym życiu, stracie kolejnych dzieci, a wreszcie o jej bezsensownej śmierci. Żałuję, że nie mogłam robić zdjęć jej pięknym sukniom, bo są cudowną inspiracją.
Nie uniknęliśmy też wizyty w okazałym Schönbrunn, choć do środka wejść nie mogliśmy. Uwielbiam takie pałace i mimo złej pogody udało mi się zrobić dobre zdjęcia. Chociaż Niki miał słabą baterię i powoli dogorywał. Posłuszeństwa ostatecznie odmówił przy Belwederze, z którego roztaczał się piękny widok. Na szczęście mieliśmy w planach jeszcze tylko Muzeum Historii Naturalnej, a tam nie potrzebowałam aparatu. Żegnając Wiedeń odwiedziliśmy pamiętne wzgórze Kahlenberg gdzie stoi mały kościół upamiętniający wydarzenia z 1683 roku. Jeżeli jesteście ciekawi, to pracuje tam polski ksiądz, bardzo charyzmatyczny człowiek, niestety nie pamiętam, jak się nazywa :/
Nie byłabym sobą, gdybym nie zachwycała się faktem, że w Wiedniu istnieje Szkoła Jazdy, w której trenerzy uczą konie niesamowitych rzeczy. Wystarczy zobaczyć jak wyglądają pokazy. Oczywiście w Wiedniu roi się od konnych powozów, które tylko czekają aby pokazać nam to miasto z innej perspektywy. Kiedyś skuszę się na taką przejażdżkę.


Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zrobiłam to zdjęcie i dlaczego się tu znalazło. Po prostu te drzwi urzekły mnie swym wyglądem. Wyglądają bardzo tajemniczo i magicznie, w dodatku bluszcz wokół nich dodaje im klimatu. W Ołomuńcu pełno było równie niezwykłych wejść do domów.

W Ołomuńcu ulicami jeździły tramwaje - dla mnie to niecodzienny widok, ponieważ mam daleko do miasta z takim środkiem komunikacji. Dlatego cieszyłam oczy ulicami pełnymi charakterystycznych drutów i szyn. Nawet kilka maszyn przejechało obok nas - oczywiście robiłam im zdjęcia, bo to taki miejski widok ^.^


Taki dom mógł zaprojektować tylko człowiek z dużą wyobraźnią. Każde mieszkanie z zewnątrz pomalowane jest na inny kolor, ma inne okna, inny balkon, a na jednym rośnie drzewo! Również na dachu nie brakuje roślin - piękny ogródek na szczycie kamienicy. A to szare na dole po prawej to specjalny plac zabaw dla dzieci na ponurą pogodę. Wiecie co jest najzabawniejsze? Idąc kilkanaście metrów dalej tą ulicą zobaczycie czerwoną budkę telefoniczną prosto z Londynu! Taki widok może mocno zaskoczyć.
Opowiem Wam teraz ciekawą historię związaną z naszym pobytem w Wiedniu. A raczej dwie. Otóż kiedy wjechaliśmy już między okazałe budynki tego wiekowego miasta, przy jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli stała obstawa złożona z policji. Ktoś ważny przyjechał do Wiednia - tak powiedziała nam nasza przewodniczka. Kiedy wyszliśmy już z komnat Sisi skierowaliśmy się na miejsce, w którym mieliśmy się spotkać z naszą pilotką. Na dziedzińcu pałacowym wisiała ogromna flaga jakiegoś państwa. Po drodze w owe miejsce zobaczyliśmy czarny samochód z takimi samymi flagami, a także policjantów, którzy wyraźnie kogoś pilnowali. Zapytaliśmy więc, któż też przyjechał razem z nami do Wiednia. Okazało się, że to prezydent Azerbejdżanu* we własnej osobie! Choć go nie kojarzę to i tak było świetne uczucie i ta myśl, że może za chwilę się nam pokazać....

*istnieje pewne prawdopodobieństwo, że pomyliłam nazwy. Jeżeli tak to przepraszam. W każdym razie chodziło o jakieś państwo o podobnie brzmiącej nazwie, które tylko Bóg wie gdzie jest :) Nie potrafiliśmy rozkminić, w której części Azji Zachodniej państwo to leży. Domyśliliśmy się tylko, że gdzieś nieopodal Turkmenistanu i Afganistanu.
Druga historia wydarzyła się zaraz po tej pierwszej. Szliśmy sobie jak zawsze, w dosyć uporządkowanym nieładzie, ale muszę przyznać, że panowała między nami jakaś taka cisza związana z poprzednią sytuacją. Oczywiście rozmawialiśmy, ale dużo ciszej i jakby grzeczniej. Nagle panowie z ochrony odezwali się do nas po niemiecku (a raczej tej austriackiej odmianie niemieckiego). Nasza przewodniczka wyjaśniła, że powiedzieli "Ale oni są dobrze wychowani, nawet między sobą nie rozmawiają". Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie na te słowa. Szczególnie my na przedzie grupy. Tył, jak to tył, nie przejął się tym bo nie usłyszał. Uśmiechnęliśmy się więc do tych panów i podziękowaliśmy.



A ta kolumna stała sobie niedaleko najdroższej, pod względem sklepów, ulicy Wiednia. Gucci, Chanel, Tiffany - co tylko chcecie. A ceny na witrynach - 200 euro za szal, 2000 za bluzkę. Świat oszalał... Za to popularna kawa - melanż - smakowała bardzo dobrze w sklepie firmowym Tchibo. Ale szału nie było, ot kawa z pianką i czekoladą.










Hmmm, klimatycznie ten Schönbrunn wygląda z tymi chmurami. Zupełnie jak Greenwich w zeszłym roku... Ogrom ogrodów pałacu był niesamowity. Wszędzie pełno drzew. Szkoda, że pogoda była nijaka. Niby nie zimno, ale słońca nie było. W ogrodach akurat szykował się jakiś koncert nocny, który potem znalazłam w Internetach...


A no i byliśmy jeszcze w Muzeum Techniki. Na początku mieliśmy problemy ze znalezieniem wejścia... A muzeum było tak ogromne, że nie zdążyłam zobaczyć wszystkiego. Manualne atrakcje zajmowały kupę czasu, ale największe wrażenie zrobiła na mnie sala, w której znajdowały się najróżniejszego rodzaju protezy, okulary, a także narzędzia medyczne. Przerażający widok, tyle protez w jednym miejscu i to tak różnych... Była tam również sala dyskotekowa, w której można było potańczyć do muzyki z różnych lat XX wieku. Tak więc dyskoteka na wycieczce zaliczona!
W Muzeum Techniki aparat coraz bardziej odmawiał posłuszeństwa, czego wynikiem są dosyć niewyraźnie zdjęcia. Dlatego postanowiłam go odłożyć na inne atrakcje. Były przecież dużo ciekawsze niż jakiś wielki piec hutniczy, który wywołał u mnie lekki napad fobii przed ogromnymi maszynami. A jednocześnie mnie zafascynował - tak już mam. Ale w Londynie chyba było lepiej - tam były autobusy piętrowe i metro, do których można było wsiąść i wybrać się w podróż w czasie.


Na co czekałam najbardziej po Schönbrunn? Na Belweder! Piękny pałac, niestety mniejszy niż oczekiwałam, ale i tak okazały. W dodatku z cudownym widokiem na Wiedeń, a także z przepięknym foyer. Aż chciało się wejść, ale niestety nie mieliśmy możliwości. Mogliśmy tylko podziwiać zza oszklonych drzwi. No i tutaj Niki wykonał ostatnie zdjęcia tego dnia.


A to widok z Kahlenberg, bardzo okazały jak widać. Niestety zbierało się na burzę i trochę pogrzmiało, więc zasięg nie był aż tak dobry jak przy słonecznej pogodzie. Mimo to widać bardzo dużo. Zauważcie, że Wiedeń jest raczej miastem "na poziomie". Niewiele tu budowli, które znacznie przewyższają inne.


Ah! No i byliśmy też na Praterze czyli w wesołym miasteczku. Ja nie byłam na żadnej atrakcji, bo szkoda mi było pieniędzy, chociaż gdybym miała z kim, poszłabym do Strasznego Domu, bo bardzo mnie intrygował. Ale przejście całego terenu miasteczka - to było wyzwanie! Nie podołaliśmy mu z moim kolegą i zawróciliśmy.


Tak więc to tyle! Uff! Trochę tego dużo wyszło. A Wy byliście kiedyś w Wiedniu? A może się wybieracie? Napiszcie!
Zastanawiam się nad postem pt."Miejsca, które chcę odwiedzić". Bylibyście zainteresowani?