2015/05/08

"Nie piłam, nie jadłam" - Wywiad z Alice Hill autorką "Skazanych"

Na początku kwietnia mieliście okazję zapoznać się z moją recenzją książki "Skazani". Jak się okazało była to pierwsza recenzja tej książki (chociaż kolejna ukazała się jeszcze tego samego dnia). Udało mi się w tajny sposób odnaleźć autorkę na Facebooku i napisałam do niej. Zgodziła się udzielić wywiadu, który znajduje się poniżej. Uprzedzam: jest bardzo długi, choć zawiera tak naprawdę 8 pytań!


Jak to się w ogóle stało, że zaczęłaś pisać?
Zaczęłam pisać bardzo wcześnie. Trudno mi teraz powiedzieć, ile miałam lat. Na pewno przed pierwszą klasą szkoły podstawowej. Oczywiście najpierw nie były to skomplikowane historie. Brałam ryzę papieru i rysowałam Rodzinną Kronikę flamastrami, a do tego tworzyłam jakieś krótkie podpisy w stylu: To był bardzo, bardzo, bardzo długi most. Później przyszedł czas na dłuższe historie (oczywiście też ilustrowane) o moim psie. Z bratem napisaliśmy kilka takich historyjek. O naszym psie. Ja pisałam o Wice na Wenus, a Michał o Wice na Marsie.

Rozumiem, że zawsze uwielbiałaś fantastykę...
W sumie to nigdy się nie ograniczałam gatunkami. Wtedy to była dziecięca wyobraźnia.  Ale później czytałam dużo tekstów reportażowych i pamiętników, sporo klasyki. Byłam podatna na wpływy, więc kiedy zaczęłam pisać coś dłuższego, niż formy ilustrowane, to kreowałam naprawdę różnorodne fabuły. Od opisów przyrodniczych a'la Orzeszkowa, przez brutalny realizm aż do powiastek o szkolnym życiu. Różnie to bywało. Jestem jednak dzieckiem HP, więc to miało ogromny wpływ na późniejsze zainteresowanie się już najsilniej fantastyką.
I mitologiami. Nie wiem nawet, czy nie od mitologii się zaczęło. Ze sto razy czytałam Parandowskiego. Aż w końcu odkryłam, że cała historia świata składa się z takich mitologii. Nie tylko Grecja i Rzym.
Zdjęcia pochodzą z książki. Ilustracje : Marta Kreczmer
Kiedy stwierdziłaś, że to jest ten moment, ta historia ma ujrzeć światło dzienne?
Zaczęło się chyba dość typowo. Wpadłam na pomysł. Zaczęłam szerzej badać temat, a później pisać rozdziały. Jednak po 30 stronach uznałam, że to nie to i porzuciłam Thilli i jej historię. To nie był zresztą najlepszy czas w moim życiu.
Kiedy przyszedł czas wybierania tematu artystycznej części pracy licencjackiej, przypomniałam sobie o tej historii. Zwłaszcza, że byłam wtedy bardzo głęboko w badaniach Zoharu, Kabały i mitologii hebrajskiej.
I dopisałam kolejne strony. 
Powstała z tego niespełna 50 stronicowa mikroopowieść. Dość odległa od tego, co mogłaś teraz przeczytać. Była też dość enigmatyczna. Wyraźnie widziałam, gdzie mogłabym ją rozwinąć i poprowadzić. Zresztą ta historia wracała w każdym możliwym aspekcie życia. W którymś momencie uświadomiłam sobie, że o niczym innym nie mówię i nie myślę. Zapisywałam krótkie fragmenty i zdania, które wydawały mi się częścią tej historii. Jeju, to wszystko nawet mi się śniło! Ale to nie był jeszcze czas, kiedy się zdecydowałam na jej ukończenie i wysłanie do wydawnictwa. 
Przerwa między jednym semestrem na uczelni na drugim, a właściwie stopniami studiów, była dla mnie nie do zniesienia. Uświadomiłam sobie, że nie wiem, jak będzie wyglądało moje życie za iks lat. Że poszłam na studia, które niczego mi nie gwarantują (to takie stereotypowe). Nie mogłam spać.
I którejś nocy, pośród tych wszystkich rozważań, trafiłam na stronę wydawnictwa.
Miałam tylko te 50 stron, nic więcej, ale reszta była już w mojej głowie. Opisałam pokrótce pomysł trylogii - to był okrutny chaos - załączyłam te 50 stron i wysłałam.
Tylko w to jedno miejsce. Stresowałam się może przez dwa dni, ale miałam świadomość, że nic się nie zadzieje natychmiast. Szybko przestałam wierzyć, że ktoś może to przyjąć. Początkującym pisarzom się wpaja, że nie są wystarczająco dobrzy; że muszą więcej czytać, więcej pisać, więcej przeżyć. 
Ale po 2 czy 3 tygodniach dostałam odpowiedź o akceptacji.
I tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy pojawiły się pierwsze ustalenia, umowy i terminy. Wtedy wiedziałam, że to napiszę. Nie, że spróbuję, ale że napiszę.
Zdjęcia pochodzą z książki. Ilustracje : Marta Kreczmer
Skąd wziął się ten pomysł ze śmiercią matki, podłożem psychologicznym nastolatki i jej niecodziennymi problemami?
Nie wzorowałam Thilli na sobie, ale dałam jej trochę swoich doświadczeń. W pewien sposób, patrząc na nią jako na odrębną, żyjącą postać - tak trochę jest, że z czasem bohaterka staje się już tak wyraźna, samodzielna i mocno nakreślona, że sama zaczyna prowadzić fabułę, a opisujący może tylko się temu poddać - patrzyłam na siebie. Ona coś przepracowywała, a ja przepracowywałam to z nią. Można powiedzieć, że wzajemnie sobie pomagałyśmy.
Zresztą przez jakiś czas, po kilkanaście godzin dziennie, przebywałyśmy ze sobą praktycznie wyłącznie we dwie. Musiałyśmy się zaprzyjaźnić! 
Moja mama i rodzina ma się na szczęście świetnie, więc nie jest to wątek autobiograficzny, ale skłamałabym mówiąc, że śmierć matki Thilli nie stanowi rodzaju przeniesienia z rzeczywistości. Po prostu nie odnosi się do rodziny.

Tak jak wspomniałam nie jest to wątek autobiograficzny w sensie personalnym. Temat był mi jednak bliski, a przez to wiedziałam, że mogę ukazać go w możliwie realistyczny sposób. Realizm jest zresztą dla mnie naprawdę ważny. To musi brzmieć dość śmiesznie, gdy spojrzy się na to z perspektywy faktu, że napisałam powieść fantasy, jednak fantasy opiera się właśnie na wierze, moim zdaniem. To żadna sztuka uwierzyć w opowieść o czymś, co zna się z życia. Jeżeli jednak, ktoś przeczyta moją powieść i nie powie "matko to jest takie nierzeczywiste!" albo "zero logiki!" to warto było popracować. I dokonać pewnego rodzaju autoanalizy, która zawsze jest bardziej lub mniej nieprzyjemna.
Sama nie poszłam nigdy do psychologa. Chyba trochę było mi wstyd, a trochę się bałam. Bałam się, że zostanę uznana za słabą. Albo, że ktoś odkryje moje wewnętrzne demony. A każdy ma takie, których nie chciałby nikomu pokazywać. Kiedy więc opisywałam relację Thilli z psychologiem trochę teoretyzowałam. Stworzyłam go i ich relację tak, jak ją sobie wyobrażałam i jakiej sama bym oczekiwała.
Co do innych problemów Thilli... Muszę przyznać, że nie dałam jej łatwego zadania. Nie dość, że musiała cierpieć po stracie matki, to wrzuciłam ją - chociaż zadziało się to poniekąd z jej własnej woli - do świata, którego absolutnie nie znała. Ma dużo do zrozumienia, podczas, gdy sama siebie jeszcze nie potrafi (na nowo) zrozumieć. Nie chciałabym też zdradzać zbyt wiele tym, którzy książki nie czytali, powiem więc, że wszystko, co dzieje się w życiu Thilli i wszystkie jej emocje, spowodowane są zachłyśnięciem nowymi bodźcami. A na tym etapie to nie była już władza moich pomysłów, a jej charakteru. To Thilli pokazywała mi te "pomysły", odkrywając po trochu siebie.

Zdjęcia pochodzą z książki. Ilustracje : Marta Kreczmer
Co towarzyszyło ci podczas pisania?
Nie piłam, nie jadłam. Pewnie umarłabym z odwodnienia, gdyby nie mój chłopak. Jak coś robię, to poświęcam się temu w całości. Wszystko się wyłącza. Tak jest też, a może przede wszystkim, z pisaniem. Przyznaję, chociaż może nie powinnam, że w chwilach przestoju, gdy palce nie chcą już uderzać w klawiaturę odpowiednio rytmicznie i celnie, palę papierosy. Okropny nałóg. Oczywiście cały czas towarzyszy mi też kawa. 
Jeżeli chodzi o piosenki, to myślę, że załączona do książki playlista jest tutaj doskonałą odpowiedzią

Czy wszystkie wątki z mitologii hebrajskiej są w jakiś sposób związane z główną fabułą? Czytając nie ma się za bardzo tego wrażenia.
Nie wiem, czy mogę odpowiedzieć na to pytanie :)

Rozumiem, że odpowiedź czeka w drugiej części? 
A może w trzeciej? Wierzę, że nie chcesz, żebym zepsuła Tobie i innym zabawę 
Oczywiście, że nie, w końcu najlepsza w tej trylogii jest ta niesamowita tajemniczość 
Jednak liczę, że jakieś odpowiedzi czyhają na nas za rogiem?
Z pewnością wiele z tajemnic pierwszego tomu, wyjaśnia się w drugim. Ale nie mogę obiecać, że nie pojawią się nowe sekrety. Myślę, że jeszcze sporo zaskoczeń czeka na czytelników.

Muszę przyznać, że w pewnym momencie pomyślałam, że zrobią się z tego drudzy ''Upadli'' Lauren Kate - kolejne części będą głównie walką dobra ze złem, ale ostatnie sto stron zdecydowanie zmieniło moje zdanie.
To mogę obiecać - nie powielam niczyjej koncepcji, a jeżeli to robię to w pełni nieświadomie.

Jacy są twoi ulubieni autorzy i książki?
Mam wielu ulubionych autorów i książek. Jest na tej liście miejsce dla Kinga i Ćwieka, ale też Zafona, czy Bulhakowa. Można powiedzieć, że w literaturze skaczę trochę z kwiatka na kwiatek. Uwielbiam tez Yarbro! Fantastyczne pomysły i język, polecam.

Gdzie wpadają ci do głowy najlepsze pomysły? Masz takie miejsce?
Nie mam skonkretyzowanego lokalizacyjnie miejsca. Ale wiem, co powinno miejsce pisania charakteryzować. Po pierwsze – cisza. Ideałem byłby dom w środku głuszy, oddalony o 100 kilometrów od najbliższego skupiska ludzi. Dobra, trochę teraz przesadzam. To wcale nie byłby ideał.
Prawda jest taka, że „Skazanych” pisałam w różnych miejscach, chociaż w największej części w moim małym mieszkanku. Mam tam swój kącik, mój metr kwadratowy do pisania. Mam też ściany zastawione książkami, do których mogłam wracać, gdy tylko czegoś nie byłam pewna, gdy umykał mi jakiś fragment mitu. Na te ściany, a właściwie na jedną z nich, przykleiłam również ogromny arkusz papieru. To na nim zapisywałam nagle pojawiające się koncepty, albo krótkie fragmenty, albo motywacyjne hasła w stylu „weź się w garść!”.
Zdjęcia pochodzą z książki. Ilustracje : Marta Kreczmer
Ale spora część fabuły powstała także w… pubie o wdzięcznej nazwie Biblioteka, na balkonowych posiadówach i podczas burzy mózgu. Teraz jak się nad tym zastanawiam, to źródłem najlepszych pomysłów było u mnie wyartykułowanie głośno tego, co już miałam i przedyskutowanie związanych z tym emocji. Tak jakby wypowiedzenie czegoś, ożywiało moje neurony.
Szkice scen lub opisy rozwoju fabuły wypełniają także moje studenckie zeszyty. Bywało, że pod wpływem jakichś zajęć, coś wpadało mi do głowy. I wtedy, za co bardzo przepraszam wszystkich moich wykładowców, znikałam w świecie długopisu i kartki papieru.
W zasadzie, kiedy już wpadnę w „pisarski ciąg”, to świat może się chwiać w posadach. I tak nic nie usłyszę. A więc nie po pierwsze – cisza, a po pierwsze – świat. W całej swej rozpiętości, w każdym zakamarku; na spacerze, w mieszkaniu, pubie czy na uczelni – wszędzie tam szukam inspiracji i tam też je znajduję.


No więc... tak. Oto cały wywiad. Bardzo przyjemnie się nam z Alicją rozmawiało i z mam nadzieję, że wrócimy do tego przy premierze drugiej części. Może nawet jakiś konkursik da się urządzić? Ale ciii.... Najpierw czytajcie pierwszą część!

Jeżeli ktoś jest zainteresowany zadaniem innych pytań autorce, zostawiła ona swojego e-maila dla Czytelników:
officialalicehill@gmail.com


Autorce dziękuję za rozmowę, a Wam za przeczytanie! Przyznać się, kto już ma, a kto chce kupić? Okazało się, że jakimś cudem przeoczyłam premierę, która była 30.04. Zainteresowanych kupnem zapraszam m.in. tu: www.gandalf.com.pl

A jak chcecie posiadać książkę, ale niekoniecznie ją kupować, to tutaj macie konkurs: secretum.pl